W Mikołajki pożegnaliśmy spokojną Koh Ngai. Naszym kolejnym celem była Koh Lanta – znacznie większa wyspa na Morzu Andamańskim w prowincji Krabi. Jak tam dotarliśmy? Łodzią, bezpośrednio z naszej wyspy do portu Saladan Pier na Lancie. Podróż przebiegła bez żadnych zakłóceń. Po drodze mogliśmy oglądać ścianę lasu namorzynowego przy wejściu do portu.

Lasy namorzynowe na Koh Lanta

Z portu mieliśmy załatwiony transport do naszego Lanta Miami Resort. Jedyny nocleg rezerwowany nie przez booking.com, a bezpośrednio przez kontakt z administracją ośrodka. Koszt czterech nocy pobytu wyniósł 10400 BHT, czyli ok 1218zł (wymagana zaliczka). Bez dwóch zdań zarówno domek, jak i cała okolica Miami jest godna polecenia. Wspaniale prezentuje się resortowy basen, w którym spędzaliśmy z Leną sporo czasu. Obsługa hotelowa jest na wysokim poziomie i oczywiście bez problemu można załatwić na miejscu zarówno wycieczki, jak i najem różnego sprzętu, w tym skuterów. Te natomiast są najlepszą opcją do poznania wyspy. Paliwo jest tanie jak barszcz i jest sprzedawane praktycznie przy każdym przydrożnym straganie.

Droga do resortu z Saladan Pier

Nasz domek w Lanta Miami Resort

Basen w Lanta Miami Resort

Restauracja w Miami

Bez dwóch zdań zarówno resort jak i jego okolica robią wrażenie. Sama plaża może bardziej przypomina Bałtyk niż rajskie obrazki rodem z Malediwów czy Koh Ngai, ale jest szeroka, czysta i pozwala na pełny relaks.

Znajdująca się na plaży restauracja nie jest tania, ale potrawy – zarówno tajskie, jak i europejskie – są bardzo smaczne. Hitem była serwowana po zachodzie słońca świeża ryba w sosie garlic-lemon. Niezmiennie Asi w podróży przez Tajlandię towarzyszyła ostra papaya salad. Tutaj też rozpijaliśmy przepyszne, świeże i młode kokosy. Mniam! Każdego wieczora przychodziliśmy w to miejsce by dobrze zjeść, skorzystać z happy hour w barze i obejrzeć pokaz żonglowania ogniem w rytmie tajskiego reggae – Job 2 Do – Doo Doo Doo (https://www.youtube.com/watch?v=yi6jw7EtryE) lub Scorpions – Holiday (Acoustica). Dla Leny ogniowe atrakcje były największą frajdą! Codziennością na plaży jest też puszczanie w niebo lampionów.

Papaya salad

Kolacja na plaży i przepyszna woda kokosowa

Zachód słońca na naszej plaży

Nasze ulubione foto z Tajlandii

Pokaz ogniowy w rytmie tajskiego reggae Job 2 Do – Doo Doo Doo

Oczywiście, jak to my, nie spędzaliśmy całych dni na plaży czy basenie. Chcieliśmy wchłonąć Lantę, poznać jej zakątki. Zdecydowaliśmy się na główne zwiedzanie za pomocą wypożyczonego skutera. Jedyny drobny problem – ani ja, ani Asia nigdy nie prowadziliśmy niczego dwukołowego poza rowerem. „Dam radę” – powiedziałem. Pierwsza próba i przy parkowaniu delikatna obcierka z innym skuterem… Lena szybko wyczuła, że nie jestem zbyt pewnym kandydatem na kierowcę tego cacka. Mimo początkowych problemów udało nam się wyruszyć w drogę. Wynajmujący dwukrotnie dopytywali czy damy radę i mimo, że nie do końca we mnie wierzyli wypuścili nas w bój. Mieliśmy drobne kłopoty na trasie gdy hamowałem na betonie gołą stopą, ale tradycyjnie wyszliśmy z nich obronną ręką smile

Long Beach

Pierwszy nasz postój – Long Beach. Jedna z najbardziej znanych plaż na Lancie. Ładna, szeroka i… niewiele poza tym. Krótki spacer, kilka zdjęć i pojechaliśmy do Koh Lanta Old Town – bardzo ciekawego zakątka wyspy. Stare miasto ogranicza się do jednej ulicy, ale jej zabudowa, sklepiki, rodzinne restauracje i senna atmosfera są atrakcją samą w sobie. Taki Dziki Zachód na tajskiej wyspie. Stąd wysłaliśmy kartki do Polski, zrobiliśmy drobne zakupy przypraw i pamiątek oraz zjedliśmy jeden z ciekawszych i smaczniejszych posiłków na wyspie.

Skrzynka pocztowa w Lanta Old Town

Lanta Old Town

Restauracja

Posiłek był wyjątkowy z dwóch względów. Po pierwsze deser. Nasze sticky rice w innym wydaniu. Ryż zrobiony na niebiesko, przysmak z mango. Uciekając przed żarem z nieba usiadłem z Leną przy stoliku w głębi restauracji. Dopiero Asia, uświadomiła nam, że chyba przez nieuwagę zeszliśmy z głównej sali do domu właścicieli. Jedliśmy przy ich pralce. Jak się okazało rzeczywiście była to już prywatna strefa, ale nikt nie robił z tego najmniejszego problemu.

Dzień kończyliśmy w Mu Ko Lanta National Park, gdzie gospodarzami się małpy.

Mu Ko Lanta National Park i jeden z gospodarzy

W parku znajduje się też cypel z latarnią morską, z której rozpościera się widok na zatoczkę.  Warto dla niego wdrapać się na górę.

W drodze powrotnej do hotelu zahaczyliśmy o Phu Pha View Restaurant. Jedzenie może nie było nadzwyczajne, ale sceneria przyjemna.

Phu Pha View Restaurant

Nasz środek lokomocji

O ile na Koh Ngai czas stoi w miejscu, o tyle na Lancie naprawdę jest co robić. W naszym prywatnym rankingu Asia i Lena zagłosowałyby za Ngai, ale dla mnie atrakcje, kuchnia i klimat Lanty wysuwają to miejsce minimalnie przed rajską poprzedniczkę.

Podczas pobytu na Lancie wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę na Phi Phi, a także pojechaliśmy do miasteczka Saladan Pier na północy wyspy. O tym w kolejnym wpisie!

Magia Bangkoku – tuk tukiem przez miasto

Tego miasta nie da się poznać w pełni. Na każdym zakręcie, za każdym rogiem spotkać nas może coś nowego. W tym miejscu trzeba wytężyć zmysły i cieszyć się efektem ich działań.

Angkor – Wędrówka do świętej dżungli historii

Jeden z bezwzględnych cudów świata. Kompleks świątynny Angkor to ogromna porcja historii, religii, ludzkich możliwości i architektonicznego piękna.

Wędrówka na granicy wojny i Biblii – przez Wzgórza Golan do Nazaretu

Pełna emocji droga spod granicy libańskiej do Nazaret. Na niewielkiej powierzchni podziwiamy zamek Nimroda, docieramy do druzyjskiej enklawy w Majdal Szams, obserwujemy terytorium Syrii ze Wzgórz Golan i docieramy do domu Jezusa Chrystusa.

Koh Rong Sanloem – chill z rekinem w tle

Gonitwa za rekinem wielorybim w turkusowej wodzie Saracen Bay, biała plaża, pyszne jedzenie i wypoczynek w uroczym resorcie The One – na Koh Rong Sanloem każdy znajdzie raj.

Koh Ngai – rajski relaks

Koh Ngai – mała wyspa porośnięta gęstą dżunglą, której odgłosy pulsują w głowie przez 24h na dobę. Brak dróg, samochodów i sklepów – ucieczka z codzienności do raju.

Przez Cezareę Morską do Hajfy z oddechem Strefy Gazy

Izrael przywitał nas porcją historii w Cezarei Morskiej oraz urokiem Hajfy. Tu odwiedziliśmy wspaniałe Ogrody Bahaitów, Grotę Eliasza i klasztor karmelitów na magicznym Karmelu. Wszystko to w ogniu konfliktu, który rozpętał się w Strefie Gazy.

Phi Phi Island tour – udana wyprawa z Lanty

Phi Phi Island – symbol tajskiego raju. Piękno przyrody, warte zobaczenia. Zadeptane jednak przez człowieka. Piękno Pileh Lagoon, plaże Wyspy Bambusowej i Monkey Beach – wszystko to w jeden dzień!

Hội An – Święto Tết w świetle lampionów

Hội An to miejsce ze wszech miar magiczne. Kulturalna stolica Wietnamu ma bujną i burzliwą historię, piękną architekturę i słynie z przepięknych lampionów. Dużą cegiełkę do piękna miasta dołożył Polak.

Ho Chi Minh – sajgon z ustępującym duchem francuskim

Ho Chi Minh City, czyli dawny Sajgon to miasto, w którym duch kolonializmu błąka się wśród nowoczesnych budynków szybko rozwijającej się wietnamskiej metropolii. Jest to też miasto, które nie zapomni wojny wietnamskiej i krzywd wyrządzonych Wietnamczykom przez Amerykanów.

Czerwoni Khmerzy – nierozliczone ludobójstwo na własnym narodzie

Śmierć nawet dwóch milionów ludzi przypisuje się zbrodniczej działalności Czerwonych Khmerów. Pomimo okrucieństwa nie równającego się niczemu w przeszłości, ofiary i ich rodziny nie zaznały i nie zaznają poczucia sprawiedliwości.

Facebook Comments